Temat wałkowany jest od ponad roku, od czasu gdy poprzedni premier przekonywał Brytyjczyków, aby jednak pozostali w Unii Europejskiej, bo istnieją wyliczenia, że po wyjściu będą tylko straty. Część dumnych wyspiarzy zamarzyła sobie jednak wolność i w referendum przesądzili o oderwaniu się od brukselskiego Parlamentu Europejskiego. Premier Cameron, który odbudował gospodarczo Wielką Brytanię po kryzysie z 2008 roku, nie widział możliwości utrzymania pozytywnych wskaźników ekonomicznych i ustąpił.
Trudnego zadania, zadbania o przyszłość Wielkiej Brytanii podjęła się Theresa May. Przez pół roku słuchała wszelkich opinii, podobnie jak w takiej reklamie: pt. „Moja”. Wysłucham porad każdego, ale decyzja będzie moja. Właśnie premier Theresa May, długo argumentując, oznajmiła wszem i wobec, że Brytyjczycy spróbują radzić sobie sami. Bardziej krytycznego momentu nie można było sobie wyobrazić. Układ polityczny na całym świecie jest nie do przewidzenia.
Będę trzymał kciuki za panią premier, bo wzięła w swoje ręce nie tylko mój los, ale i mojej rodziny. Dla zobrazowania tego o czym piszę, podam kilka liczb. Ekonomiści Camerona oceniali koszt wyjścia Anglii z EU na 66 miliardów funtów rocznie. Korzyść oczywista to tylko zatrzymanie w kraju 16 miliardów rocznej składki do Brukseli. Na minus każdego roku będzie działało 50 miliardów funtów strat z utraty dostępu do wspólnego rynku.
Obecne otoczenie pani premier podszeptuje, że W. Brytania wkrótce powróci do wielkości z XIX wieku. W Polsce niektórzy też mają podobne ambicje, powrotu do wielkości z XVII wieku. Nie można jednak porównywać wprost warunków Brytyjczyków i Polaków. Budżet Brytyjczyków jest ok. 10 razy większy. Wpływy są na poziomie około 800 miliardów funtów, a Polaków to niespełna 400 miliardów złotych. Funt jest ciągle o te 5 razy większy. Wyspiarzy jest tylko o ok. 25 milionów więcej. Oni maja też zdecydowanie większą od Polski popularność i rozpoznawalność na całym świecie.