Od kilku dni trwa alarm, bo po wejściu w życie ustawy liberalizującej wycinkę drzew Polacy wycinają na potęgę. Na szczęście nie w Tomaszowie. Z danych uzyskanych w Urzędzie Miasta wynika, że w styczniu tego roku (stan na 21.01.) wpłynęło 18 wniosków o wycięcie drzew. W analogicznym czasie rok temu wniosków było 13.
-
Więcej jest zainteresowania możliwością wycinania drzew niż samych zleceń – twierdzi Jerzy Zysiak, właściciel Zakładu Urządzania i Konserwacji Zieleni. – Ludzie dzwonią, dopytują się jak działają obecne przepisy, ale wzmożonej wycinki w mieście nie ma.
Jerzy Zysiak twierdzi, że w Tomaszowie ludzie, gdy decydują się na usunięcie drzewa, to mają ku temu poważny powód. Zazwyczaj chodzi o budowę lub rozbudowę obiektów na posesji, na której prowadzona jest działalność gospodarcza. Często drzewo jest chore i jego stan nie budzi wątpliwości, że kwalifikuje się do wycięcia.
Doświadczenie wskazuje, że akceptowalność wycinania drzew w mieście jest w Tomaszowie bardzo niska. Zwykle podnoszą się protesty i głosy oburzenia, gdy na ulicach i osiedlach pojawiają się panowie w kaskach z piłami w rękach. Społeczna presja i nieformalny opór okazują się jak zawsze dużo skuteczniejsze niż sterty przepisów.
Plac Kościuszki został ogołocony w 2012 r. na okoliczność rewitalizacji. Wycięte w większości topole i lipy miały średnio 60-80 lat. Po remoncie św. Antoniego, drzewa wzdłuż ulicy jeszcze trochę pożyją zanim zaczną umierać i minie odpowiednio dużo czasu, by nie kojarzyć ich śmierci z remontem ulicy.
I pomyśleć, że w wielomilionowym Nowym Jorku zewidencjonowane jest każde drzewo – sfotografowane i opisane. Wyliczona jest wartość każdego z drzew w parkach i na ulicach.