Poniedziałek, drugi dzień Świąt Wielkiej Nocy. Powiał wiatr. Nagle powietrzny cug przeniósł mnie w inny wymiar. Próbuję sobie wyobrazić, jak zmienił przemijający czas, przestrzeń wokół Jeziora Galilejskiego w okolicy Nazaret, kiedy nauczał Chrystus. Głosząc prawdy, na które czekano. Czy potrafiłby teraz znaleźć uniwersalne słowa, zrozumiane i właściwie przetworzone, tak, aby Zły nie mógł nimi zainfekować tłumu. Przestrzeń, którą otworzył Chrystus przed ponad dwoma tysiącami lat dla swoich rybaków z Nazaret, nie jest już tak przezroczysta. Ożywcze wiatry, które niosły sens życia dla maluczkich, ucichły, docierając do pałaców „apostołów”, twierdz, do których ci ostatni dostępu nie mają.
Chrystus nauczał w języku aramejskim (z którego ukształtował się język hebrajski), mowie biedaków, ludzi prostych. Prawo rzymskie, jako zwierzchnie, niezrozumiałe dla ludu, nie spełniało roli regulującej zasady współżycia, tak ważne w życiu codziennym.
Współcześni pasterze pamiętają o swoim stadzie. Przez przyćmione, uchylone na moment szyby swych pojazdów, błogosławią pulchnymi dłońmi, pełnymi drogocennych pierścieni, swój lud, swoje stado. Wpuszczają między nich „swoich” z talerzami na pieniądze, które to przesypywane są do worków, przymocowanych do pasków, podtrzymujących spodnie a zasłoniętych pochodną sutanny (podpatrzyłem to za młodu). Ruchy w pełni zautomatyzowane, świadczące o zasadności i powadze owej ceremonii, jakby dającej świadectwo obecności pasterza i jego nieustającej trosce o losy stada.
Wyczaił to Zły. Do świątyni konsumu każdy ma dostęp i mile widziany jest. Zostawi grosz, nie wraca do domu z niczym.
***
Mnie, który w 1981 r. otrzymał pomoc w obcym kraju, bardzo ucieszyły słowa bp Tadeusza Pieronka, wypowiedziane w Szczawnicy, a dotyczące obowiązku chrześcijańskiego otwarcia serc na każdą biedę.