
Moi oponenci zarzucają mi, że jestem monotematyczny i śledzę tylko jedne media nie próbując przeanalizować racji drugiej strony. Ok! dałem się przekonać i w osiedlowym sklepiku ze sprzedawczynią przebraliśmy kilka tytułów. Zabrałem z Polski dwa, bo trzeci był nazbyt ekstremalny i kosztował 10 zł. Oglądać najważniejszego polskiego polityka w jarmułce wydało mi się podejrzane i wspólnie ze sklepową uznaliśmy za rozsądną decyzję, by ta gazetka wróciła na swe właściwe miejsce, czyli na sam dół regału. Jednemu z mych krytykantów pokazałem co nabyłem aby się edukować z obu stron. Zerknął na stronę tytułową (relacja o zabitej wolontariuszce) i od tej pory już mnie nie krytykuje. Nie chcę nikogo urazić, bo sprawy życia i śmierci są drażliwe. Każdy przeżywa to na swój własny sposób. Tragedia jest tragedią i dotyka to każdego. Mnie karmiono od małego zdjęciami z pogrzebu najbliższej osoby. Z tego powodu nie lubuję się tych sprawach. Niektórym to sprawia jednak przyjemność. Mogliby jednak wziąć pod uwagę, że są też ludzie o innej wrażliwości. Tu w Anglii odejście człowieka jest honorowane z powagą, ale nie wylewnie. Ceremonie się odbywają, ale po nich choćby dla osób postronnych, jest dalsze zwykłe funkcjonowanie. Praktycznie już nie ma cmentarzy, a tym samym tego wielkiego biznesu z grobowcami. Dla upamiętnienia stawia się ławki np. w parkach. W gazetach nie zarabia się na nekrologach, tylko na kolorowych reklamach produktów i atrakcjach turystycznych. Wychodzi się z założenia, że życie doczesne jest cenne i nie warto zaprzątać sobie głowy, co będzie później. Trudno dziwić się ludziom w Polsce, wychowanym w takim kulcie, że reagują inaczej, ale warto przyjrzeć się cynizmowi tego przemysłu. Szkoda, że nawet poważna gazeta też się poddaje i zamiast kolorowych wkładek w samym środku wrzuca nekrologi dla ratowania finansów.