W Seattle (USA), w centrum opiekuńczym Providence Mount St. Vincent pod jednym dachem staruszkowie mieszkają z czterolatkami.
To połączenie domu starców z przedszkolem. Cały tydzień mają wspólne zajęcia z muzyki, tańca i plastyki, a nawet razem przygotowują posiłki dla bezdomnych. Wspólnie jedzą, słuchają historii i spędzają czas na zabawie odwiedzając się wzajemnie. Dla dzieci oznacza to przede wszystkim rozwój społeczny i emocjonalny – zwykle są zdystansowane wobec osób starszych i zniedołężniałych, a tu nawiązują z nimi codzienny kontakt.
Nie mniej korzyści mają z tego staruszkowie. W zamyśle chodziło przede wszystkim o to, aby dom opieki rezydentom przestał się kojarzyć z umieraniem, ale z życiem. Dzieci wypełniają im dłużące się tu godziny. Ten rodzaj integracji międzypokoleniowej ma też spowalniać ich mentalne starzenie – muszą podjąć nieco wysiłku dla nowych interakcji – a nawet poprawiać zdrowie: m.in. wpływa na obniżenie ciśnienia.
Tego typu miks ma jeszcze inne znaczenie. Duża mobilność nowoczesnego społeczeństwa często prowadzi do rozbicia więzi rodzinnych. Wnukowie i dziadkowie mieszkają w innych miastach i rzadko się widują. Tutaj mogą nadrobić tę naturalną relację.
Gdybyśmy jako miasto poszli w tym kierunku realizowalibyśmy innowacyjny kierunek rozwoju wart pokazywania innym. Ale nie pójdziemy.