Sylwester jakoś szczególnie mnie nie porywa. Od 11 lat nigdzie z żoną nie bywamy. Oglądamy TV. Czasem przez skyp’a pijemy toasty ze znajomymi. W Nowy Rok oboje pracujemy.
Tymczasem polskie restauracje w Londynie, Birmingham, Cambridge, Sotampthon zapraszają na bale. Ceny od 35 funtów do 200 funtów. Klasycznie: wódka, szampan, różnorodne jedzenie i muzyka na żywo. Imprezy zaczynają się zazwyczaj o 19.00, a o 2.00 się kończą. Później trudno już o publiczny transport.
Wśród naszych sąsiadów sylwestrowa noc nie wywołuje większego poruszenia. Są próby fajerwerków kilka godzin przed północą i nieco więcej o północy. Ludzie tu raczej nie wychodzą na ulice, by składać życzeń i pić szampana z każdym, kto się nawinie.
Oczywiście są tacy, którzy korzystają z wycieczek łodziami po Tamizie i oglądają najważniejszy pokaz fajerwerków przy Big Benie w centrum Londynu. Te zdjęcia, podobnie jak z innych stolic, idą w świat.
Mimo wszystko sylwester odbywa się na świątecznym zmęczeniu. Firmy fundują swoim pracownikom zabawy prawie cały grudzień. W tym czasie ciężko o rezerwacje w restauracjach i hotelach. To miesiąc ich największych dochodów w całym roku.
Poza tym na sylwestra Anglicy w dużej masie uciekają do ciepłych krajów. Jak do tej pory mają gdzie, mają czym i mają za co.