Postanowiłem podzielić się moją przedświąteczną historią, skądinąd dramatyczną, przyjętą przeze mnie jako lekcję.
Było piękne czwartkowe popołudnie, właśnie wyszedłem z pracy. Na osiedlu, którym mieszkam od rana życie skupiało się wokół marketu z owadem w logo. Sam postanowiłem wstąpić na drobne przedświąteczne zakupy. Wokół sklepu bardzo dużo znajomych, sąsiedzi już po zakupach. Dużo dzieci przed budką z lodami, harmider, głośna muzyka – mój Niebrów.
Podszedłem po wózek, sięgając po portfel by wydobyć z niego złotówkę. Wtedy zauważyłem, że wózek po który sięgam ma już pieniążek. W kieszonce wózka tkwiła duża moneta – pięciozłotówka. Uśmiechnąłem się szeroko. – Ja to mam szczęście – pomyślałem.
Spacerując miedzy półkami, cały czas myślałem, jakim jestem szczęściarzem no i oczywiście o tym żeby nie zapomnieć kupić karmę dla naszego kota. W sumie 5 zł wpadło – można zaszaleć.
Kierowałem się już do kas, kiedy spotkałem sąsiada, czas oczekiwania w kolejce szybko minął na rozmowie. Młoda kobieta przy kasie pomogła zapakować zakupy – taki prezent z okazji otwarcia. Zakupów miałem niewiele, trochę owoców, kawa w sumie jedna torba zmieściła wszystko. Szedłem spokojnie odprowadzić wózek i odebrać swoją nagrodę. Jaką miałem minę, kiedy okazało się, że nie da rady wydobyć tej pięciozłotówki… Sami się domyślcie.
Wózki w marketach przyjmują tylko 1 i 2 zł. Ktoś przede mną wcisnął na siłę piątkę. Bardzo jestem ciekaw, kto jeszcze nabrał się na ten numer.
Pozdrawiam poświątecznie.
Jimi